Przez długi czas słowem, które było najbliżej mnie było słowo „przestrzeń”. Dzisiaj czuję, że najczęściej na powierzchnię moich myśli wypływa słowo „energia”. Tak sobie myślę, że całkiem ładnie oba te słowa się ze sobą łączą. Tak jakbym w poprzednim etapie swojej ścieżki miała przygotować w sobie przestrzeń dla energii. No właśnie. Z przestrzenią łączę czystość, uporządkowanie, harmonię. Według mojej wiedzy i mojej intuicji w tym obszarze, bez nich energia nie może płynąć. Jest jednak coś ciekawego, z czego ostatnio zdałam sobie sprawę. Wyobraź sobie, że my jako ludzie wpływamy swoimi działaniami na swoją energię. Działania te mają dwa kierunki: mogą wspomagać energię albo ją blokować. Wychodzi z tego takie feng shui nas samych. Rzecz ma się tak: rodzimy się w pełnej czystości energii. Każde nasze działanie jest manifestacją siły tej energii. Najczęściej jest tak, że potem rodzice bardziej lub mniej świadomie na tę energię dziecka wpływają. I mogą na nią wpływać z poszanowaniem jego autonomii, albo je dominując. Konsekwencje tych postaw wydają się być oczywiste.
No dobrze, Vero. Dawaj do sedna. Więc tak: mamy siebie i swoją energię, którą możemy nazwać Chi, ale podejmujemy działania, które nas od siebie oddalają i powodują zalepianie naszej istoty. Wniosek z tego jest następujący: droga do siebie prowadzi przez rezygnację z tego, czym sami się obudowaliśmy.
Obserwuję przeróżne drogi ucieczki od siebie. Te najbardziej popularne to używki, gry, zakupy, jedzenie, praca, seks, sport. Generalnie może to być wszystko z potencjałem pobudzenia układu nagrody. Nie chcę tutaj wchodzić głębiej w temat uzależnień, bo to jeszcze inna kwestia, chociaż ta tematyka jest dla mnie bardzo interesująca.
Zauważyłam jednak obserwując siebie, że proces dochodzenia do miejsca, w którym jestem był procesem stopniowego oczyszczania się z tego, co mnie odciągało ode mnie samej. Miałam wiele nawyków, które niekoniecznie mi służyły. Dzisiaj staram się być uważna i dawać sobie zawsze wybór. Pracuję też nad tym, żeby z uważnością wykonywać każdą czynność, żeby czuć siebie w każdej chwili we wszystkim czego doświadczam. Kiedy to się udaje, czuję niesamowitą radość.
To co mogę napisać, to to, że proces dochodzenia do tego, że wszystko jest jedynie kreacją i że tak naprawdę żadna z rzeczy przez pryzmat których się określałam, nie ma absolutnie żadnej wartości pokazał mi, jak pięknie i jak wyzwalająco jest wejść w stan „nie wiem”, które afirmowałam podczas medytacji w ośrodku buddyjskim a którego wtedy nie czułam i jak wspaniale czuć, że jest się niczym i że znaczy się przepiękne nic. Kocham ten stan odczuwania spokoju i jedności ze wszystkim co istnieje. Stan głębokiego zrozumienia, które uwalnia od potrzeby wpływania na to co się dzieje, a uwalnia Cię do wspierania całą sobą pracy tej energii. Stan, w którym potrafię prawdziwie zapomnieć o sobie. Po prostu jestem, po prostu kocham, po prostu oddycham. W pełnej gotowości, w zaufaniu do swojej intuicji. To są właśnie lekcje, których udzieliły mi zwierzęta.
Jestem. Jesteśmy.
Dziękuję,
Vero
Zdjęcie to autoportret zrobiony o wchodzie słońca na greckiej wyspie Korfu. Zachęcam gorąco do zostania moim Patronem. Link tu.